Szumiące drzewa w jesiennym słońcu pochylały się nad nią, jakby chciały powiedzieć „nie rób tego”. Droga była wąska, zabłocona, ślepa i prowadziła na koniec wszystkiego. Powietrze było rześkie. Ona oddychała szybko. Szła pewnym krokiem, jakby decyzja, aby obrać tę, a nie inną drogę została już podjęta i nie było od niej odwrotu. Wystająca spod czarnego płaszcza czerwona sukienka falowała w rytmie szumu drzew, a blond włosy dziewczyny były rozwiane. Wydawało się, że nikt nie jest w stanie jej zatrzymać. Pochód pokonanego człowieka, który jest pewny swego losu.
W taki sposób szła do ślepego zaułka. Zaułka, który nie widzi, nie ocenia, który niczym się nie interesuje, tylko trwa wraz ze swoją ślepotą. Już napatrzył się w życiu i nie podobało mu się to wszystko, co widział na ziemskim padole. Ślepota przyszła do niego jak wybawienie. Żył na uboczu ludzkiego towarzystwa. Ona, przegrana, pragnęła tylko jego, ślepego zaułka. Pomyślała, że razem mogliby stworzyć dobraną parę, nieszczęśliwą parę.
Tylko ten przeklęty szum drzew, który przynosił trzy powtarzające się słowa: „nie rób tego”. Te wiekowe, zakorzenione, żyjące w symbiozie z pozostałą naturą drzewa, dające cień i tlen niezbędny do życia, były wyrzutem sumienia, ale mogły dobrze radzić. Cholerne anioły stróże, co chronią wtedy, kiedy już nikt ich o to nie prosi. Zatrzymała się, popatrzyła w górę i wykrzyczała swoje. Na koniec dodała: „I co, mam zawrócić z tej drogi?!”. Nagle nastąpiła cisza, nie drgał już żaden listek, powietrze stanęło, a spiekota powoli zaczęła się w nią wdzierać.
Powolnym już niepewnym krokiem wróciła, skąd przyszła. Jutro obierze inną drogę, może nawet będzie to droga przeznaczenia.